Wstęp
Jakiś czas temu, skacząc od bloga do bloga, natknąłem się na Izzy. Zrządzeniem losu Izzy zamówiła u nas dwa koty, które możecie również spotkać u niej na stronie. W międzyczasie trochę zapoznałem się z jej stronką i niezwykłymi opowiadaniami które pisze. Postanowiłem zaproponować Jej współpracę ponieważ Iz miała parę jesiennych pomysłów na wycinanki z drewna. Ten mały projekt pt. "Jesień" mieliśmy stworzyć wspólnie - ONA - tekst, my - wyroby z drewna. Iz tak się zapaliła do tego tematu że kiedyś, pod moją nieobecność zaczęła sama obsługiwać wyrzynarkę i to z całkiem niezłym skutkiem.
Izzy totalnie zaskoczyła mnie z tematyką opowiadania, no ale przecież jesień niejedno ma oblicze ;)
Izzy jest osobą o wrażliwym wnętrzu i niezwykłej wyobraźni. Życzę Wam wszystkim spotykać na swojej drodze takich ludzi jak Ona. Myślę że wcześniej czy później traficie na Jej bloga i sami się przekonacie o czym tu dzisiaj piszę.
Izzy, dziękujemy!
Jak Wam się podoba efekt tej współpracy?
Red
Kolory jesieni
Tekst : Izzy
Fotografie: Red
Projekty prac: Iz
Szary
zła przez opustoszały park. W swoim popielatym płaszczu i grafitowych jeansach zlewała się całkowicie z otoczeniem. Powinna ubrać kalosze
i zabrać ze sobą parasolkę. Mocniej naciągnęła kaptur na głowę, ale nie uchroniło jej to przed zacinającym deszczem. Buty przemokły jej całkowicie,
a wilgoć zapewne już zmarszczyła skórę na zmarzniętych stopach. Przyspieszyła kroku, powtarzając w myślach, jak bardzo nienawidzi jesieni.
W ogarniającej ją z każdej strony wilgotnej szarości nie potrafiła nazwać własnych uczuć. Z jednej strony była wściekła. Na siebie. Zastanawiała się, jak mogła być tak ślepą kretynką, żeby nie zauważyć, co się dzieje. Przecież powinna była to wyczuć! Kiedy w tej chwili analizowała pewne sytuacje, wyraźnie widziała, że już od kilku miesięcy pojawiały się znaki, które powinna odczytać jako zapowiedź tego, co stało się dziś. Tak, była zła! Ale w głębi siebie oprócz wykrzykiwanych pod własnym adresem obelg słyszała coś jeszcze. Szloch. Rozdzierający piersi bolesnym spazmem płacz. Przecież to ona była ofiarą. Zaatakowana właśnie wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewała, otrzymała cios prosto w serce. Przecież nie mogła żyć, doszukując się w każdym dniu cierpienia i traktując wszystkich jak swoich wrogów. Chciała po prostu być szczęśliwa. I przez chwilę wydawało jej się, że trwa w tym błogim stanie.
Wielki, kudłaty pies przebiegł jej drogę i omal nie przewróciła się o skórzaną smycz, którą ciągnął za sobą. Kilka sekund później przed oczami śmignęła jej postać. Nieznajomy osobnik, wpadając z impetem w głęboką kałużę, dokończył dzieło deszczu, przemaczając dziewczynę do suchej nitki.
- Cholera jasna, mógłbyś trochę uważać - krzyknęła, ale chłopak nawet się nie odwrócił, skupiony na gonitwie za psem.
Kompletnie wytrącona z równowagi nie mogła się doczekać, kiedy pokona ostatni odcinek drogi i wreszcie znajdzie się w swoim mieszkaniu. Przy wyjściu z parku rósł jesion. Dotąd nie zwracała na to uwagi, ale teraz zauważyła, że usechł. Musiało się to stać całkiem niedawno. Majestatyczne święte drzewo Słowian, symbol siły i trwałości było martwe. Dziewczyna przystanęła na chwilę
i pomyślała, że właśnie tak się czuje. Pozbawiona życia, pusta w środku, okradziona z tego, co było w niej najpiękniejsze.
Weszła do budynku i w ostatniej chwili wsunęła się do windy. Starsza pani Krysia, sąsiadka z ósmego piętra trzymała w ręku ociekającą wodą parasolkę. Na podłodze utworzyła się mokra plama.
- Okropna pogoda, pani Beatko. Ziąb taki straszliwy jakby to już grudzień był - zagadnęła przyjaźnie. - Ja, pani Beatko, - kontynuowała - byłam u mojego Zdzisia. Uwierzy pani, pani Beatko, że to już piąta jesień bez niego?
Dziewczyna nie bywała niemiła. Lubiła panią Krysię, która była pogodną, samotną staruszką. Tego dnia jednak szybko urwała rozmowę, burcząc tylko pod nosem grzecznościowe odpowiedzi i w pośpiechu opuściła windę, kiedy tylko drzwi się otworzyły na szóstym piętrze.
Wchodząc do mieszkania, z ulgą zsunęła buty i zrzuciła przemoczony płaszcz. Była zmarznięta, więc stanowczym krokiem skierowała się do łazienki. Miała nadzieję, że gorący prysznic nie tylko ogrzeje jej ciało, ale pozwoli również pokonać wewnętrzny chłód, który mroził jej serce. Starała się nie zauważać przedmiotów, które były świadectwem tego, co właśnie się skończyło. Zielona bluza rozwieszona na oparciu krzesła, zapach perfum, który tak bardzo lubiła, niebieska szczoteczka do zębów i miesięcznik motoryzacyjny rzucony w pośpiechu na komodę.
Rozgrzana, z zaczerwienioną od ciepła skórą, opatulona w pluszowy szlafrok wyszła z łazienki. Chciała sobie zaparzyć herbatę, ale odruchowo chwyciła leżący na blacie telefon. Utkwiła wzrok w wyświetlaczu, uzmysławiając sobie, że przecież teraz nie ma już do kogo zadzwonić. W jednej chwili straciła dwoje najbliższych ludzi. Osoby, które znały ją najlepiej, które wiedziały, że to, co jej zrobiły, to ostatnia rzecz, jaką chciałaby przeżyć. Karol i Karolina. Cóż za ironia losu! Do niedawna jej ukochany chłopak i najlepsza przyjaciółka, której zwierzała się ze wszystkich swoich pragnień i lęków. Teraz wiedziała, że już od dawna, była to już tylko fikcja, żyjąca jedynie w jej głowie.
Odłożyła telefon i usiadła przy stole kuchennym, odtwarzając w myślach ostatnie wydarzenia. Rano zadzwonił Karol, pytając, o której mógłby do niej przyjść. Chciał porozmawiać. Zaproponowała, że to ona pojedzie do niego. Była niedziela, ale dziewczyna musiała wpaść do swojej kafejki, zająć się trochę papierkową robotą. Nie miała pewności, jak długo jej to zajmie, więc wolała sama pojechać do chłopaka. Na pewno nie spodziewała się, że tak właśnie skończy się ta wizyta.
Nawet się nie tłumaczyli. Po prostu zakomunikowali jej, że się kochają, że chcą być razem. Próbowali mówić coś o tym, że nie chcą jej krzywdzić, ale stanowczo im przerwała. Nie chciała znać szczegółów, więc nie pytała, jak długo to trwało. Wolała chyba się łudzić, że wiele z tych chwil, kiedy czuła się szczęśliwa, było prawdziwych. Ale jak było naprawdę?
Zapominając o herbacie, poszła do sypialni. Chwyciła w dłonie jego bluzę
i przysunęła ją do twarzy, zaciągając się zapachem. Bolało ją, że nawet teraz nie potrafiła go znienawidzić. Tęskniła za nim. Pękła. Szloch, który dotąd tkwił gdzieś głęboko w jej wnętrzu, wydostał się teraz na zewnątrz. Płakała, czując ból
w piersiach i nie mogąc złapać oddechu.
Żółty
imo silnego wiatru rozwiewającego jej złociste loki, zachłannie wystawiała twarz ku słonecznym promieniom. Po zimnym i deszczowym wrześniu październik przywitał Polskę słońcem. Wystarczyło kilka cieplejszych dni, aby w naturze zaczęły królować wszystkie odcienie żółtego.
Otuliła się szczelniej szalikiem. Ciepły, wełniany sweter nie był wystarczającą ochroną przed wiatrem. Wychodząc z domu, nie pomyślała o odpowiedniejszym okryciu. Miała iść tylko wyrzucić śmieci i sama nie wiedziała, jak znalazła się w parku. Usiadła na ławeczce w pobliżu sadzawki, w miejscu osłoniętym od wiatru, ale dobrze nasłonecznionym. Uniosła głowę i spojrzała w niebo pozbawione chmur.
Ciepło przenikało przez jej skórę, ogrzewając i rozświetlając pogrążoną w smutku duszę. Obserwowała liście swobodnie spadające z drzew oraz te poderwane z podłoża podmuchem wiatru. Przez moment wirowały w powietrzu w dzikim tańcu, aby po chwili opaść spokojnie na ziemię. I właśnie ten spokój wynikający z niespiesznego, wahadłowego ruchu dawał dziewczynie ukojenie.
Pokrywające ziemię grubą, szeleszczącą pierzynką liście były martwe. Jesienią oddzielały się od drzew, z którymi były złączone od wiosny, na których wzrastały i rozwijały się. Teraz ich czas się skończył, ale dla drzew rozpoczynała się jedynie krótka przerwa. Na kilka miesięcy zapadają w sen, aby na wiosnę obudzić się niespodziewanie i zazielenić.
Tak samo było z dziewczyną. Opuszczona i zraniona, musiała pogodzić się z sytuacją i poczekać aż nadejdzie lepszy moment, dający optymalne do rozkwitu warunki. Wtedy otrzyma drugą szansę, aby znów kochać i być kochaną. W tej chwili jeszcze zbyt mocno związana była ze swoim cierpieniem i miłością, która nie zdążyła wygasnąć.
Nie była gotowa na zmiany. Związek z Karolem zakończył się dla niej niespodziewanie i trudno było jej przyzwyczaić się do myśli, że pewien etap się skończył i jest teraz sama. Jednak w rzadkich chwilach, kiedy udało jej się przywołać do głosu rozsądek, dostrzegała w tym końcu nowy początek. Jej zadaniem było dobrze go wykorzystać.
Do parku wpadła grupa dzieci. Rozpoczęły gonitwę pomiędzy drzewami, śmiejąc się głośno i nawołując. Po kilku chwilach chłopcy zaczęli obrzucać dziewczynki zeschłymi liśćmi. Bardzo szybko zabawa przerodziła się w zaciętą bitwę. Kilkoro dzieci, tracąc siły, upadło na szeleszczącą pierzynkę. Jedno z nich radośnie fikając rękami i nogami, usiłowało zostawić na podłożu ślad w kształcie anioła.
Beata przyglądała się zabawie z uśmiechem na twarzy. Radość dzieciaków udzielała się jej, odpędzając czarne chmury i bolesne myśli. Cieszyła się tą chwilą, kiedy udało jej się zapomnieć o własnych problemach. Wstała z ławki i zmierzając w kierunku domu, zaczęła zbierać kolorowe, różnokształtne liście, które stworzyły duży jesienny bukiet.
Czerwony
iatr był momentami bardzo silny, więc mocno ściskała uzbieraną wiązkę. Przyciskała liście do piersi, zastanawiając się, w którym miejscu mieszkania powinna ustawić bukiet. Chciała, żeby przywoływał wspomnienie tego przyjemnego przedpołudnia.
Nagle zauważyła przed sobą niesiony wiatrem szalik. Niebiesko-beżowa tkanina upadła u jej stóp, więc dziewczyna podniosła ją i rozejrzała się w poszukiwaniu jej właściciela. Z naprzeciwka w jej kierunku szedł młody mężczyzna. Uśmiechał się szeroko i patrzył wprost na nią, co mogło świadczyć o tym, że szalik należał do niego.
- To chyba moje - powiedział chłopak, stając tuż przed Beatą.
Jego głos był ciepły i miły, a w oczach błyszczały iskierki wesołości. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy wyciągnął ręce po szalik. Dziewczyna również się uśmiechnęła, ale zapatrzona w głębię jego granatowych oczu przez chwilę nie wypuszczała tkaniny z rąk.
- Przepraszam - powiedziała zakłopotana, cofając dłonie.
Nie odrywała wzroku od mężczyzny. Jego uśmiech sprawiał, że po jej ciele rozchodziło się przyjemne ciepło, jednak kiedy dotarło do serca, poczuła znajomy ból. Zupełnie jakby dawna miłość nie pozwalała jej poczuć odrobiny sympatii do kogoś innego. Czuła się rozdarta. Toczyła wewnętrzną walkę między sercem, a rozumem. Pierwsze podpowiadało, że nie stać jej na żadne uczucia poza bólem i powinna skupić się na przeżywaniu rozstania. Drugi przekonywał, że prędzej czy później i tak będzie musiała się otrząsnąć. Czemu więc nie spróbować zrobić tego już teraz i otulić zbolałe serce ciepłem zwykłej ludzkiej sympatii?
- Spójrz - wyszeptał, nieznacznym ruchem skłaniając ją, aby zwróciła wzrok we wskazanym kierunku.
Do ich stóp, ustawionych tak blisko siebie, że niemal stykały się czubkami butów, zbliżała się wiewiórka. Rude stworzonko dość niepewnie zmierzało w ich kierunku, machając puszystą kitą. Kiedy zwierzątko znalazło się tuż obok nogi Beaty, chwyciło w łapki leżącego tam żołędzia, rozejrzało się wokoło i uciekło, wspinając się na najbliższe drzewo.
Beata roześmiała się, czując, jak wypełnia ją niesamowite uczucie odprężenia towarzyszące bliskiemu obcowaniu z naturą. Śledziła wzrokiem poczynania wiewiórki, póki ta nie zniknęła gdzieś w koronie drzewa.
Obserwując zwierzątko, myślała o tym, że świat z każdą chwilą idzie do przodu. Każdy próbuje najlepiej jak umie przygotować się na to, co może spotkać go w przyszłości, a jeśli niespodziewany wypadek zniweczy dotychczasową pracę, zaczyna budować od podstaw. Wiedziała, że sama też musi ruszyć z miejsca. Na pewno jeszcze nie raz się zatrzyma i spoglądając przez ramię, zapatrzy w przeszłość, ale najważniejsze, aby każdego dnia robiła choć mały krok do przodu.
Nie łudziła się, że uda jej się zapomnieć o tym, co ją spotkało i tak naprawdę nawet tego nie chciała. To stało się już częścią jej samej i w niewielkim stopniu definiowało, kim jest. Wiedziała, że nie przyjdzie jej łatwo ponownie zaufać drugiemu człowiekowi. Pragnęła jedynie spróbować żyć, nie czując obezwładniającego bólu. Jeśli prawdą jest, że szczęście jest brakiem cierpienia, to była gotowa spróbować znów być szczęśliwa.
Tego dnia po raz pierwszy przez chwilę poczuła się jak dawniej. Spokojna, jakby karta jej życia była wciąż zapisana starannym pismem, bez szpecących ją skreśleń i kleksów. Może szalik, który wylądował u jej stóp był niesionym przez wiatr znakiem, że to jest dobry dzień, aby odbić się od dna.
Z zamyślenia wyrwał ją męski głos.
- Myślę, że należy ci się znaleźne - powiedział nieznajomy. - Co powiesz na kawę?
- Bardzo chętnie - odparła bez zastanowienia, uśmiechając się do niego ciepło.
Pozdrawiamy Iz&Izzy&Red